nic więcej.
Ale... Trzasnął drzwiami wozu i wyglądał tak, jakby miał za chwilę kogoś zabić. Patrzył gniewnie przed siebie. Miał okrutne oczy i zaciśnięte usta. I jeszcze znoszone dżinsy. Zakurzone buty, granatową koszulkę, która wyglądała na nieźle podniszczoną. Prawdziwy kowboj dwudziestego pierwszego wieku - zwinny i nieposkromiony jak ogier z zachodniego Teksasu. I równie dziki. Wmawiała sobie, że go nie chce, ale się oszukiwała. Bezczelnie oszukiwała. Na przekór wszelkim argumentom, oczywista i przykra prawda była taka, że nigdy jej nie przeszło na punkcie Nevady. Co gorsza, obawiała się, że to się nigdy nie zmieni. Rozdział 10 Wybierasz się dokądś? - zagadnął Nevada, podchodząc do Shelby wielkimi krokami i pokazując torbę, którą przewiesiła sobie przez ramię. Shelby była przygotowana. Nie wątpiła, że czeka ich kolejna konfrontacja. - Do San Antonio. Mam dosyć bezczynnego czekania, aż twój przyjaciel Levinson zadzwoni z informacjami o Pritcharcie. Pomyślałam, że spróbuję odszukać adwokata ojca i coś z niego wydobyć. Pewno wie coś o tym, co zaszło. - Pojadę z tobą. 95 Osłupiała. - Nie musisz. - Może chcę. Shelby była zaskoczona; miała wrażenie, że te słowa wciąż rozbrzmiewają echem w jej umyśle, gdy tymczasem za jej plecami szczękały nożyce ogrodnika. - Nie masz tu niczego do roboty? Przestąpił z nogi na nogę i spostrzegła wahanie w jego oczach. - Coś się stało - szepnęła i poczuła gwałtowne wzruszenie. Może odnalazł Elizabeth! Ale gdyby tak było, przecież od razu by jej powiedział. Zobaczyła jakiś ruch po swojej prawej stronie i uświadomiła sobie, że ich rozmowę może usłyszeć ogrodnik. Nevada zauważył jej reakcję, wziął ją za łokieć i poprowadził przez altanę do ławeczki przy basenie. Nad jaskraworóżowymi i fioletowymi petuniami krążył koliber. - O co chodzi? - zapytała, kiedy usiedli obok siebie w cieniu kwitnącego żywopłotu. Przez moment dotykał nogą jej uda i poczuła emanujące zeń ciepło. - Chyba o nic. Jakiś czas temu odebrałem telefon. Kiedy podniosłem słuchawkę, nikt się nie odezwał. W tle słyszałem muzykę, ale ten ktoś po drugiej stronie nie powiedział ani słowa. - Ściągnął wargi w zamyśleniu. - Lydia odebrała kilka takich telefonów tutaj, w domu. - Shelby poczuła niepokój. Nevada gwałtownie podniósł głowę. - Kiedy? - Niedawno. Nie wiem, kiedy był ten pierwszy telefon. - Cholera! - Żyły na jego karku mocno nabrzmiały. - Nie podoba mi się to. Wcale mi się nie podoba. - Mnie też nie - wyznała Shelby. - Jak myślisz, kto to może być? - McCallum - syknął Nevada przez zaciśnięte zęby. - Dlaczego miałby się bawić w głuchy telefon? - Nie wiem i nie jestem pewien, czy to był on - odparł Nevada - ale to o nim od razu pomyślałem. Wydaje mi się to najbardziej prawdopodobne. - Zmrużył gniewnie oczy i zerknął na taflę wody. - Chyba jestem tak samo podły jak inni ludzie w mieście. - To znaczy? - Teraz kiedy McCallum jest na wolności, ludzie są zdenerwowani i mówi się, że będą przez niego kłopoty. - To akurat żadna nowość. - Ale jeśli on dzwoni do ciebie... - Zaraz, chwileczkę. Ktoś zadzwonił do domu. Nie do mnie. I nawet nie wiemy, czy to był McCallum. Nevada zacisnął wargi. - Jest coś jeszcze. - Co takiego? - zaniepokoiła się. - Kręci się tu jakaś reporterka, Katrina Nedelesky, i wszystkich wypytuje. Pisze dla magazynu „Lone Star”. Ludzie mówią, że ma powstać seria artykułów o zamordowaniu Estevana i wypuszczeniu na wolność Rossa