najpopularniejsze rasy psow w polsce
209 - Musimy... musimy ją znaleźć - powiedział. - Caitlyn... musimy ją znaleźć, zanim będzie za późno. - Zgoda. - Reed spojrzał na policjantów. - Chodźmy. Zanim zostanie popełnione kolejne morderstwo. A pan niech wsiada do samochodu. - Ale... - Proszę nie dyskutować. - Spojrzał na olbrzymiego policjanta, który skuł Adama. - Zostań z nim i wezwij posiłki. Potem, zanim przeklęty psycholog zdążył zaprotestować, ruszył z Sylvie i Montoyą do tonącego w ciemnościach domu. Unosił się w nim zapach śmierci. Usłyszeli muzykę, jakąś dziwną piosenkę. Reed miał złe przeczucia, coraz gorsze w miarę jak zaglądał do kolejnych ciemnych pomieszczeń. Weszli po schodach na górę i przez otwarte drzwi do sypialni. - Skurwysyn. Pierdolony skurwysyn - wyrzuciła z siebie Morrisette, patrząc na łóżko. Po ciałach posypanych czymś białym, chyba cukrem, pełzało robactwo. - Sukinsyn. - Montoyą zacisnął usta w wąską kreskę. Chyba nie po raz pierwszy widział taką scenę. Gdy Morrisette rozpoznała Sugar i Cricket Biscayne, najpierw zaniemówiła, a potem zaklęła tak siarczyście, że gdyby musiała wrzucić za to pieniądze do skarbonki, nie wypłaciłaby się do końca życia. - Co za chory sukinsyn?! - zapytała. - Cukier i świerszcze. Takie miały przezwiska... o Boże, wykończmy tego świra. - Najpierw musimy go znaleźć. Albo ją - powiedziała Reed. - Wezwijcie ekipę do zabezpieczenia śladów. - Wyjrzał przez okno w ciemną noc. - Chodźmy. Jeszcze nie skończyliśmy. Może znajdziemy więcej ciał. - Jezu - wyszeptała Morrisette. - Albo zabójcę - dodał Montoyą. - Racja. Chodźmy. Może uda nam się znaleźć Caitlyn Bandeaux. - Jeśli nie jest za późno - wyszeptała Morrisette i Reed ze zdumieniem zobaczył, że kreśli na piersiach znak krzyża. - To ona mogła to zrobić - przypomniał im trzeźwo Reed. Kto to, do diabła, wie? Adam Hunt uważa, że Caitlyn ma rozdwojoną osobowość. To wiele wyjaśniało, ale Reed nie był do końca przekonany. To jakiś psychologiczny bełkot. Jedno, co wiedział, to to, że Caitlyn może być morderczynią. Albo ta druga, która kryła się pod tą samą postacią. Ta druga mogła być też wygodną wymówką. Dopóki nie znajdzie Caitlyn Montgomery Bandeaux, nie będzie niczego przesądzał. W głowie jej wirowało, zawieszona między życiem a śmiercią raz była Caitlyn, raz Kelly. Leżała na biurku w białym pokoju. Jaskrawe lampy fluorescencyjne oświetlały podłogę wyłożoną płytkami i przykrytą brezentem. Caitlyn miała otwarte oczy, ale prawie nie mogła się poruszać, z ust ciekła jej ślina, leżała z przekrzywioną głową, policzek spoczywał na zimnym blacie biurka... w takiej pozycji zginął Josh. Pokój wirował, ale jak przez mgłę udało jej się zobaczyć oprawczynię - Atropos. Krzątała się pracowicie, odmierzała nitki, cięła je długimi nożyczkami. Atropos, pieprzona gadka, pomyślała Caitlyn. Morderczynią, która właśnie mówiła coś sama do siebie, była Amanda, siostra Caitlyn. Miała na sobie fartuch chirurgiczny, 210 lateksowe rękawiczki, ochronne pantofle i czepek, pod którym schowała włosy. Caitlyn nie mogła w to uwierzyć. Nie chciała uwierzyć. Amanda, do której zwracała się po pociechę i radę. Więc to Amanda popełniła te wszystkie okrutne morderstwa? Amanda? Niemożliwe. Amanda też została zaatakowana. Ale przeżyła. Drzewo, w które uderzyła, było jedynym drzewem w okolicy. Mogła upozorować zamach na swoje życie. Nie, to szaleństwo! Caitlyn czuła pulsujący ból głowy. Nie mogła się ruszyć. Amanda spojrzała na nią i dopiero teraz Caitlyn zdała sobie sprawę, że jej starsza siostra, splatając czerwone i czarne nici, mówi do niej. - ...więc widzisz Caitlyn... a może Kelly? Czasami trudno was odróżnić. Kiedy tu przyszłaś, byłaś zdecydowanie Kelly. Co? Kelly jest tutaj? Gdzie? Amanda przyglądała się Caitlyn w zamyśleniu. - Musisz być Caitlyn, bo zdaje się, że nic nie rozumiesz. Nawet nie pamiętasz, że Kelly naprawdę nie żyje. Nawet nie wiesz, że czasami stajesz się nią. Słowa Amandy nie miały sensu, a mimo to, jakąś cząstką umysłu, Caitlyn musiała się z nią zgodzić. - Tak, Caitie-Did, jesteś wariatką. Siedzą w tobie co najmniej dwie osobowości. Kiedy myślisz, że jesteś Kelly, wyglądasz, jakbyś w to wierzyła. I jeszcze ten stary domek... Jezu, ten po drugiej stronie rzeki i te twoje zaniki pamięci. Dopadła cię klątwa Montgomerych. Nie wiedziałaś? Mylisz się, chciała powiedzieć, to ciebie dopadła. To ty jesteś szalona. To ty masz podwójną osobowość. Amanda i Atropos. - W każdym razie ci, którzy mieli zginąć, wszyscy pretendenci do fortuny Montgomerych nie zostali tak po prostu zabici. Ich śmierć była zawsze zaplanowana... starannie przygotowana. A wszystko to dzięki mnie. Bo ja jestem Atropos. - Zaczęło się od Parkera. Zabiłam go. Był moim pierwszym i to był... - Zręczne palce Amandy zatrzymały się na moment, gdy zaczęła się zastanawiać. - No cóż, to był właściwie przypadek. O Boże, Amanda zabiła małego Parkera. Caitlyn omal nie zwymiotowała. To było takie okropne. Takie dziwaczne. - ...Udusiłam go, gdy nikt nie widział. Dziecinnie proste - powiedziała Amanda, przypominając sobie zdarzenie z przeszłości. - I naprawdę wyświadczyłam wszystkim przysługę. Cały czas płakał, ciągle miał kolki i... był jak wrzód na tyłku. Wrzaskliwy, zepsuty bachor. Nie mogłam uwierzyć, że matka urodziła kolejne dziecko, po tym jak... No przecież wiesz, że Cameron, kochany tatuś, pieprzył się z innymi. A mimo to wciąż miał czas zrobić matce brzuch i spłodzić kolejnych Montgomerych. Amanda spojrzała na Caitlyn. - Możesz to sobie wyobrazić? Mieć dziecko z facetem, który pieprzy swoją przyrodnią siostrę? - Twarz Amandy spochmurniała, usta wykrzywiły się z obrzydzenia. - I to jeszcze nie wszystko. Copper też miała dzieci. Cameron nie potrafił utrzymać kutasa w spodniach. I nie miał zielonego pojęcia o antykoncepcji. Nasz ojciec był chorym sukinsynem. Umiał tylko płodzić kolejne dzieciaki. Z dwiema kobietami! Co za zwyrodniały dupek. Zasłużył sobie na śmierć. Przegryzła nitkę zębami i spojrzała z dumą na swoje dzieło. I najwyraźniej zebrało jej się na zwierzenia. Caitlyn rozpaczliwie pragnęła zachować 211 jasność umysłu. - Wiesz, Copper nie była jedyna. Tatuś miał jeszcze inne kochanki. - Wysunęła szczękę, przyglądając się siostrze. - Nawet zawsze wierna Lucille mu się nie oparła. Założę się, że nie wiedziałaś. Też bym nie wiedziała, ale podsłuchałam ich rozmowę. Prawdę mówiąc, to była przygoda tylko na jedną noc, a tu bach, zaszła w ciążę. Caitlyn słuchała wstrząśnięta. Co ta Amanda mówi? Boże, czy ta chora kobieta naprawdę jest jej siostrą, dziewczynką, z którą dorastała? - Tak, Marta Vasquez, córka Lucille, była naszą siostrą przyrodnią. Ale Lucille udało się przekonać wszystkich, że Marta jest dzieckiem jej byłego męża. Jak myślisz, dlaczego Lucille wyjechała tak szybko po śmierci mamy? Bo zorientowała się, co jest grane. Wiedziała, że ktoś zabija wszystkich związanych z klanem Montgomerych. Tu to miałam szczęście. Marta była na tyle głupia, żeby przyjść do biura, w którym pracuję; wiedziała, że to nasza firma zajmuje się testamentem ojca. Miała zamiar go podważyć, ponieważ dowiedziała się, że też należy do rodziny. Domyślam się, że Lucille wreszcie powiedziała jej prawdę. Głupia dziewczyna, zamiast pójść do kogoś innego, zaczęła ode mnie. Na szczęście nikt nie wiedział, że się spotkałyśmy. Więc... musiałam improwizować. - Amanda spojrzała na okropne drzewo z połamanymi gałęziami, wśród których było również zdjęcie Marty z dzieciństwa. Caitlyn poczuła narastające mdłości. Amanda pokiwała głową, jakby próbowała przekonać samą siebie. - O tak, Marta musiała odejść. Tak jak i pozostali. - Zawahała się i po chwili dodała: - Tatuś też. Caitlyn z trudem nadążała za jej wywodem, ale Amanda ułatwiła jej zadanie. - Tak, zabiłam go. Nie wiedziałaś, prawda? Nikt nie wiedział. Tylko ja. Byłam z nim wtedy w samochodzie, chwyciłam cholerną kierownicę, przekręciłam i wpadliśmy do rzeki. Trochę pomogło mi, że był pijany, ale - uśmiechnęła się chytrze - najlepsze, że pomajstrowałam wcześniej przy jego pasie bezpieczeństwa. - Spojrzała na Caitlyn, jakby spodziewała się podziwu. - Chociaż z pasem to była prosta sprawa. Dopiero obcięcie jądra to było coś. Mówię ci, musiałam wypłynąć na powierzchnię, a potem zanurkować kilka razy. Dobrze, że potrafię na długo wstrzymać oddech. Wysportowana Amanda. Oczywiście. Potrafiła pływać, strzelać, biegać, wiosłować... i jeszcze wiele więcej. Zawsze najlepsza. Caitlyn zadrżała. Przypomniała sobie Sugar i Cricket leżące w jej łóżku... pokryte pełzającym robactwem, ich oczy, usta wygryzione. To Amanda je zabiła... wszystkich zabiła. To samo czekało teraz Caitlyn. To tylko kwestia czasu. Na samą myśl żołądek podszedł jej do gardła. Amanda westchnęła. - Zawsze byłaś takim mięczakiem, Caitie. Słaby charakter, co? Kiedy zniknęła Kelly, zmieniłaś się. Ach tak, tym też się zajęłam. Chciałam, żebyście obie zginęły, ale Kelly utonęła, a ty się uratowałaś i przejęłaś jej osobowość. Dziwne, że tylko ja się zorientowałam. Ale reszta rodziny była w takim szoku... Twoja choroba właściwie mi pomogła. Teraz miałam kozła ofiarnego - zawsze, gdy zabijałam, starałam się, żebyś i ty była na miejscu zabójstwa. Sprytne, nie sądzisz? Ty suko! Słowa te wydały jej się jakieś obce. Tak jakby pochodziły od kogoś innego - czy to Kelly daje o sobie znać? Nie... Kelly nie zginęła... Ależ tak. Wiedziałaś o tym od dawna, tylko 212 nie potrafiłaś się z tym pogodzić. Nie. Ja jestem Kelly. Co? Nie... ty jesteś Caitlyn. Od zawsze o tym wiedziałaś. Postaraj się zachować przytomność, nie pozwól, żeby Kelly przejęła kontrolę. Musisz być świadoma. Walcz. Musisz się ratować. Caitlyn zadrżała, udało jej się nie zamknąć oczu i zauważyła, że umysł jej się rozjaśnia. W głowie wciąż pulsowało, ale widziała coraz wyraźniej. Usłyszała hałas i spojrzała na podłogę. O Boże. Hannah, biedna Hannah była skrępowana, oczy miała wielkie jak spodki, po twarzy ściekał jej pot. Żyje! Żyje! Przez sekundę Caitlyn zobaczyła promyk nadziei, który jednak zgasł szybko. Amanda nie pozwoli im uciec. Cięła czerwone i czarne nitki, kolejny spleciony sznurek, który powiesi na makabrycznym drzewie. Hannah nie wyglądała na otumanioną narkotykami, była po prostu nieziemsko przerażona. Myśl, Caitlyn, myśl! Musisz ją uratować. I siebie. Musicie się wydostać z tego pokoju. Szybko! - Ach... - Amanda zauważyła, że siostry wymieniają spojrzenia. - Chyba nie wiedziałaś, że Hannah też tu jest. Czekała na ciebie. Pokazałam jej też tamte dwie - wiesz, te w twoim pokoju, Sugar i Cricket. Po co pchały cholerne nosy w nie swoje sprawy? Rozległ się jęk zakneblowanej Hannah. - Zamknij się! - Amanda kopnęła ją, a potem znów spojrzała na Caitlyn. - Zawsze była rozwydrzona. Pyskowała. Ona też oberwie. I Troy... jeszcze nie zaplanowałam dokładnie. Nie będę mogła wrobić cię w to zabójstwo, więc upozoruję jakiś okropny wypadek, coś takiego jak ten pożar, w którym zginęła Copper Biscayne. - Podniosła brwi, dając do zrozumienia, że zabiła również Copper. Hannah, jęcząc głucho, próbowała przetoczyć się po podłodze. - Powiedziałam, żebyś się zamknęła! Chcesz dostać taki sam zastrzyk jak Caitlyn? Jezu, od samego początku zachowujesz się nieznośnie, odkąd zadzwoniłam z domu Caitlyn i udając ją, zaprosiłam cię na kolację do restauracji. I - dodała z perwersyjnym uśmiechem - och, nigdy nie dotarłaś do tej restauracji. Zaginęłaś, prawda? Nikt nie mógł znaleźć bied-nej Hannah i nawet jej starsza siostra, Amanda, szalała z niepokoju. - Amanda zaśmiała się. - Nie odgrywaj mi tu ofiary. To nie jest mamy horror klasy B. Hannah mrugała gwałtownie. Była przerażona, oczy miała pełne łez. Caitlyn miała ochotę skulić się, udać, że to tylko sen i że zaraz się obudzi... Przestań! Na litość boską, Caitie-Did! Nie ma czasu na rozczulanie się nad sobą. Musisz się ratować. Musisz uratować Hannah. Musisz mnie uratować. W głowie Caitlyn huczał głos Kelly. Co mogłaby zrobić... co? Myśli goniły jak szalone, szukając ratunku. Patrzyła to na przerażoną Hannah, to na przeraźliwie spokojną twarz Amandy... Atropos, która wciąż splatała czerwone i czarne nici. - Wiesz, wszystko sobie obmyśliłam - powiedziała, jakby zdradzała Caitlyn wielki sekret. - Zawsze zabijałam ich po tym, jak wcześniej spotkali się z tobą. Pamiętasz, jak odwiedziłaś ciotkę Alice Ann? Pamiętasz, jak mi o tym opowiedziałaś? A potem te zamachy na życie Amandy. Zadbałam o to, żebyś wcześniej była w garażu, żebyś dotknęła jej samochodu, żeby znalazły się na nim twoje odciski palców. Musiało to wyglądać jak zamach na jej życie - powiedziała, a Caitlyn zauważyła, że Amanda jest teraz Atropos - morderczynią, zupełnie inną osobowością. No, Caitlyn, spróbuj się ruszyć. Spróbuj, do cholery! 213 - Wiedziałam, że nie będziesz nic pamiętać. - Atropos oderwała na chwilę wzrok od swoich nitek. - Nie powinnaś mi mówić o swoich spotkaniach z psychologiem. Ostrzegłaś mnie. Wiedziałam, że coś się dzieje, że się zmieniasz, stajesz się silniejsza, ale nie wiedziałam, co jest grane, dopóki nie zobaczyłam, jaka zaszła w tobie zmiana po tych seansach hipnotycznych. Raz widziałam na własne oczy, jak zmieniasz osobowość. Dziwne uczucie, naprawdę byłam pod wrażeniem. Zorientowałam się, jak można sprowokować w tobie taką przemianę, jak można sprawić, że serce zacznie ci szybciej bić, jak przywołać Kelly, gdy będzie mi potrzebna. Ale domyśliłam się też, że Rebeka Wade odkryła twoje rozdwojenie osobowości, więc włamałam się do jej gabinetu. Faktycznie, wszystko było w komputerze. Zrozumiałam, że zamierzała napisać o tobie książkę, byłaś niezwykłym przypadkiem. Więc ona też musiała za to zapłacić. To było ciekawe doświadczenie, wrzucić jej narkotyk do kawy, o nie, zaraz, to nie była zwykła kawa. - Zawahała się i podparła brodę palcem. - To była duża kawa z odtłuszczonym mlekiem i z lekką pianką, tak mi się wydaje. - Znów się zaśmiała, rozbawiona swoimi słowami. - Podobał ci się mój pomysł zapożyczony od mafii? Obcięłam jej język, żeby przestała nim mleć, choć i tak przecież już nie żyła. O Boże, nie. Rebeka też! Caitlyn poczuła coś. Jakieś mrowienie. Czy to jej wyobraźnia, czy rzeczywiście może ruszać palcem? Nie słuchaj jej. Rusz się, na litość boską. Rusz się. To twoja jedyna szansa. Głos Kelly krzyczał w jej głowie. - Ale notatki pani psycholog pomogły mi - ciągnęła. - Podpowiedziały mi, jak przywołać Kelly. Więc znalazłam sposób na wywołanie u ciebie przyśpieszonego oddechu i zwiększenie ciśnienia. Wtedy zjawiała się Kelly. A ty nie pamiętałaś, co się z tobą działo. I nie miałaś alibi. Hannah zajęczała przeraźliwie. - Sprytne? - zapytała Amanda, zawiązując sznurek. Nie, ty wariatko. Psychiczne. Chore. Okropne. Amanda zabiła tylu ludzi, torturowała ich, wykorzystywała, a potem chciała wrobić w to Caitlyn. Ale Caitlyn odzyskała właśnie czucie w nogach i rękach. Nie uniosła głowy i nie dała nic po sobie poznać. Na razie, dopóki nie odzyska sił, lepiej udawać niezdolną do żadnego ruchu. - A teraz musisz umrzeć tutaj, w tej kryjówce... Zeznam, że było odwrotnie, że to ty mnie tu uwięziłaś. Spójrz. - Podniosła ręce i pokazała sińce na nadgarstkach. - Kajdanki - wyjaśniła. - Będzie to wyglądało, jakbyś przykuła mnie do barierki w piwnicy. Uwolniłam się, potem była szarpanina, poprzewracałyśmy stoły, a w końcu cię zabiłam. W obronie własnej, oczywiście. Zawiązała kolejny sznurek. Czas uciekał. - Ułatwiłaś mi zadanie... a może to była Kelly... dokonując zamachu na życie Josha. Nie wiedziałaś, że przyjechałam tam przed tobą i widziałam, jak Josh pije wino. Gdy nie patrzył, dodałam mu do wina narkotyk. Uciekłam na patio i obserwowałam. I wiesz co? Wtedy pojawiłaś się ty. Josh nie domyślał się, że w jego winie jest narkotyk, więc nalał ci kieliszek. Świetnie, upiekłam dwie pieczenie przy jednym ogniu. Z podziwem patrzyła na swoją pracę. Caitlyn starała się nie ruszać. Zaczynała czuć mrowienie w kończynach, wracało jej czucie w rękach i stopach. - Wiesz - powiedziała Amanda - sposób, w jaki zginął Josh, był idealny. Nie uważasz? Josh, krwiopijca, sam stracił życiodajną krew. - Skończyła zaplatanie. Caitlyn uważniej 214 przyjrzała się siostrze. Jak ona mogła mordować wszystkich po kolei, tak metodycznie, z zimną krwią! - ...z małą Jamie nie było łatwo. Co? Jamie? Nie, o Boże... Nie! Nie! Nie! Jej ciałem wstrząsnął ból, szarpał ją wściekłym i pazurami, wdzierał się w każdy zakątek umysłu. Tylko nie dziecko. Proszę, proszę, nie moje ukochane, najdroższe dziecko. Caitlyn drżała, czuła, że traci świadomość. Nie... nie teraz, nie może się teraz poddać. Nie pozwoli dojść Kelly do głosu. Musi walczyć. Musi wygrać. Caitlyn zawsze była słaba, ale teraz nie zrezygnuje. Nie! - I tak by umarła - kontynuowała Atropos z błogim uśmiechem. - To wspaniałe dziecko, ale wiemy przecież, że była poważnie chora, że nie było już nadziei. Serce Caitlyn zamarło. Jak ten potwór może to mówić, tak zimno, tak obojętnie? - Zrobiłam to z przykrością. Ale musiałam jej pomóc, tak jak matce. Wiesz, że była spadkobierczynią. Przeszkadzała. Zanim to zrobiłam, nagrałam Jamie na taśmę. Leżała w szpitalu i była przerażona. Zeszłaś na dół na obiad, to był jedyny moment, kiedy została sama. „Odwiedziłam” ją z dyktafonem w kieszeni. W telefonie słyszałaś głos Jamie i mój udający ją. - Przerwała na moment i dodała wystraszonym głosem: - Mamusiu... mamusiu... gdzie jesteś? Caitlyn próbowała krzyczeć, próbowała się ruszyć. Jej dziecko! Jej własna siostra zabiła jej dziecko! Poczuła przypływ adrenaliny. Ogarnęła ją wściekłość. Palce zacisnęły się na krawędzi biurka. Hannah wydała z siebie stłumiony jęk. - Jesteście takie żałosne. Aż trudno uwierzyć, że mamy wspólne geny. - Spojrzała gniewnie na Hannah, a potem wycelowała palec w Caitlyn. - Teraz ty jesteś problemem. Caitlyn? Kelly? Bliźniaczki. Dwie osoby w jednym ciele? - Amanda zaczęła przemierzać pokój. - Myślę, że najlepiej byłoby przeciąć cię na pół. Przez sam środek. I ułożyć połówki osobno. Ale zrobiłby się straszny bałagan... Już raz narobiłam takiego bałaganu. Utoczenie krwi Josha i rozpryskanie jej w twoim pokoju... myślisz, że to takie łatwe? Byłaś nieprzytomna, a potrzebowałam odcisku twojej dłoni. Na szczęście rozbiłaś sobie nos, gdy upadłaś w gabinecie Josha. Założę się, że wpadłaś w panikę, gdy obudziłaś się następnego ranka, prawda? Myślałaś, że za dużo wypiłaś? - Zaśmiała się szatańsko. Caitlyn przeszedł dreszcz, ale próbowała wziąć się w garść. Mogła się ruszać. Z dużym trudem, ale mogła. Odzyskiwała ostrość widzenia i wydawało jej się, że poza monotonnym głosem Amandy słyszy też czyjeś kroki. Ale to chyba tylko złudzenie. - Caitlyn, nigdy więcej nie pozwól, żeby ktoś dosypał ci narkotyk do drinka. Traci się wtedy świadomość i pamięć. - Uśmiechnęła się i stanęła obok potwornego drzewa rodowego. - Zresztą my ślę, że nie będziesz już musiała się o to martwić. Już o nic nie będziesz się martwić. - Hannah stopniowo przesuwała się w stronę Amandy. Spojrzała na Caitlyn, która mrugnęła, mając nadzieję, że siostra zrozumie. Amanda nie przerywała swojej paplaniny, ale jej słowa ledwie docierały do Caitlyn. Skoncentrowała się na próbach poruszenia palcami rąk i nasłuchiwała. Czy to schody skrzypnęły? Omal nie podskoczyła... i poczuła, że odzyskuje kontrolę nad własnym ciałem. Jeśli spróbuje... W skupieniu próbowała podnieść palec prawej ręki. Hannah zobaczyła ten ruch i zamarła. Amanda patrzyła z podziwem na swoją pracę. 215 - A teraz - powiedziała do Caitlyn - najprzyjemniejsza część. Atropos przetnie nić. - Długimi nożyczkami chirurgicznymi przecięła czerwono-czarny sznurek. Caitlyn znów udało się poruszyć jednym palcem. Z dużym trudem. - Świetnie - powiedziała Amanda, odłożyła nożyczki na biurko i odwróciła się w stronę groteskowego drzewa. - Wkrótce dołączysz do pozostałych. Nie, jeśli ja wkroczę do akcji! W głowie zabrzmiał jej głos Kelly. Rusz tą pieprzoną ręką, Caitlyn! Chwyć za nożyczki! Caitlyn napięła mięśnie i przesunęła powoli rękę. Amanda stała odwrócona do niej plecami. Najwyraźniej myślała, że Caitlyn nie jest w stanie się ruszyć, nie zauważyła też, że Hannah podpełzła powoli w jej stronę. Na tyle blisko, że Amanda mogłaby się o nią potknąć przez nieuwagę. - Co robisz? - zapytała nagle, patrząc na Hannah. - Nic do ciebie nie dociera. Chyba muszę dać ci nauczkę. - Sięgnęła po nożyczki i podniosła je szybkim ruchem. - Może powinnam ci pokazać, co się stało z Joshem? Hannah potrząsnęła głową i zaczęła odsuwać się w panice. - Wykrwawił się na śmierć, po kropelce. - Hannah skuliła się za biurkiem. Nad nią leżała Caitlyn. Amanda pochyliła się, ale nie rozwiązała Hannah rąk, nie sięgnęła do jej nadgarstków, chwyciła ją za włosy i szarpnęła, odsłaniając szyję. O Boże! Pistolet! Gdzie jest ten cholerny pistolet Charlesa? Caitlyn rozglądała się w popłochu, zobaczyła go w rogu brezentowej płachty, rozpaczliwie daleko. Nie da rady go szybko podnieść. Narkotyk przestawał działać, ale bardzo powoli. Wciąż nie była w stanie się ruszyć. Pokiwała delikatnie palcami u nóg. Nie mogła dłużej czekać. I nie mogła też dosięgnąć tego cholernego pistoletu. Amanda kreśliła linię na szyi Hannah, która zaczęła płakać i skomleć. - Patrz Caitlyn. Widzisz? - zapytała Amanda. - Będziesz następna. Ten brezent jest po to, żeby nie pobrudzić podłogi. Jak tylko uporam się z Hannah, zajmę się tobą. Za chwilę. Rozwarła nożyczki. Ostrza błysnęły groźnie. Powoli, zwiększając napięcie, Amanda przyłożyła ostrze do białej szyi Hannah. Na skórze pojawiła się kropla krwi. Teraz albo nigdy. Zrób coś. Natychmiast coś zrób! Caitlyn napięła mięśnie. Gwałtownie wyciągnęła rękę. Kątem oka Amanda dostrzegła to i szybko pociągnęła ostrzem, trysnęła krew. Amanda rzuciła się do Caitlyn z uniesionymi nożyczkami. - Ty mała suko! Myślałaś, że ci się uda? Ostrza opadły, skierowane prosto w twarz Caitlyn. Cudem dźwignęła się i przetoczyła, a nożyce uderzyły z całą siłą w biurko. Kopnęła Amandę w brzuch. Zaskoczona Amanda zatoczyła się do tyłu i potknęła o Hannah, krztuszącą się i plującą krwią. O Boże, to już koniec! Za ścianą rozległy się głosy. - Co do cholery? - warknęła Amanda. - Policja. Otwierać! - Cholera! - Amanda chwyciła pistolet, oczy błyszczały jej wściekle. Spojrzała na Caitlyn. - To twoja wina, prawda? Ty ich tu sprowadziłaś - syknęła. - Policja! Otwierać natychmiast! 216 - Pieprzcie się - mruknęła Amanda i wycelowała pistolet w głowę Caitlyn. - Nie tak to zaplanowałam, Caitie-Did, ale to musi mi wystarczyć. Hannah przetoczyła się z piskiem w stronę Amandy, plamiąc krwią brezent. Caitlyn chwyciła nożyczki i rzuciła się na siostrę. Niezdarnie. Nieudolnie. Amanda potknęła się, przewróciła na Hannah, a Caitlyn na nią. Wystrzelił pistolet. Ogłuszający huk wstrząsnął całym pokojem. Caitlyn poczuła ostry ból w brzuchu. Z całej siły pchnęła nożyczki głęboko w szyję Amandy i przetoczyła się na bok. Trysnęła fontanna krwi, rozległ się przeraźliwy krzyk Amandy. Drzwi runęły i do pokoju wpadli policjanci. Caitlyn z trudem łapała powietrze, wiła się z bólu. Hannah, Boże, proszę, nie pozwól jej umrzeć! Policjanci wycelowali pistolety w Caitlyn. Ogarnęła ją ciemność, kojąca ciemność, jak balsam na brzuch rozrywany bólem. - Wezwijcie karetkę - krzyknął ktoś. Głos brzmiał znajomo. Reed. Tak, detektyw Pierce Reed. - Już jedzie - odezwała się kobieta. - Potrzebujemy lekarza! Jezu, one wszystkie wykrwawią się na śmierć! Głosy dobiegały z oddali, powoli traciła przytomność. Przed oczami jak w kalejdoskopie migały jej obrazy. Kelly jako dziecko, śmiejąca się, drocząca się z nią, biegnąca w słońcu, potem eksplozja, wybuch ognia i światło rozjaśniające noc... Griffin zwierzający się w lesie ze swoich sekretów... Babcia z zimnymi oczami i jeszcze zimniejszym dotykiem... Leżący w lesie i krwawiący Charles, który już nigdy więcej nie przyjdzie w nocy do jej pokoju i Jamie, słodka Jamie latem na plaży... a potem Adam. Przystojny. Silny. Cierpliwy. Z zagadkowym uśmiechem... mądrymi oczami... Ścisnęło ją w gardle. Wyobraziła sobie, co powiedziałaby Adamowi, gdyby tylko dano jej szansę jeszcze z nim porozmawiać. Proszę... Adamie... przepraszam, że nie byłam silniejsza. Rozdział 34 Adam chodził nerwowo po wykładzinie w pustej szpitalnej poczekalni, między usychającą palmą a oknem wychodzącym na parking. Od strzelaniny minęło dwanaście godzin. Caitlyn przeżyła. Usunięcie kuli z brzucha wymagało skomplikowanej operacji, zabieg trwał cztery godziny. Amanda nie żyła. I dobrze, pomyślał ze złością Adam. Amanda Montgomery zamordowała i torturowała tylu ludzi. Życie Hannah wisiało na włosku, transfuzje niewiele pomagały. Pomodlił się za nią i za Caitlyn. Martwił się o Caitlyn. Była taka delikatna, wrażliwa. Jak ona to wszystko zniesie? Zabiła siostrę. Jak sobie z tym poradzi? I ze świadomością, że jej własna siostra wymordowała prawie całą rodzinę, również małą Jamie? Jak zareaguje, gdy dowie się, że cierpi na dysocjacyjne zaburzenie tożsamości i prawdopodobnie również na schizofrenię? Podrapał się w brodę, poczuł dwudniowy zarost. Dręczyło go poczucie winy. Wyrzuty sumienia nie dawały mu spokoju, rozdzierały duszę. Od samego początku powinien być z nią szczery, powinien zaryzykować i zgłosić 217 na policji zaginięcie Rebeki. Może wszystko potoczyłoby się inaczej. Może udałoby się ocalić czyjeś życie. Może nie byłoby tej jatki. Może Caitlyn nie musiałaby cierpieć. Matko Boska, schrzanił sprawę. Gdyby tylko... - Doktor Hunt? - Podeszła do niego pielęgniarka. Gwałtownie podniósł głowę. - Tak. - Pani Bandeaux obudziła się i właśnie przesłuchuje ją policja. Pytała o pana. - Chodźmy. - Adam poczuł niewymowną ulgę. Pielęgniarka nie poruszyła się, patrzyła na niego przenikliwie. - Musi pan wiedzieć, że może pan tam wejść tylko na kilka minut. Lekarz chce, żeby odpoczęła. - Oczywiście. Pielęgniarka uśmiechnęła się. - Pokój 307. Windy są w końcu korytarza, za rogiem. - Dziękuję. - Ruszył prawie biegiem w stronę wind. Nie chciał czekać ani sekundy dłużej. Chciał ją zobaczyć, przekonać się na własne oczy, że przeżyła to piekło. Że naprawdę jest sobą, że rozumie swoją sytuację i że... do diabła, za dużo tego. Nie poczekał na windę, popędził schodami na drugie piętro, przeskakując po dwa stopnie. Okazał się krótkowzrocznym głupcem. Co powie Caitlyn, gdy go zobaczy? Musi powiedzieć jej prawdę. Całą prawdę. Gwałtownie otworzył drzwi na korytarz, skręcił i omal nie wpadł na Reeda. Detektyw kiepsko wyglądał, włosy miał w nieładzie, krawat przekrzywiony, oczy zaczerwienione. Adam wyglądał pewnie tak samo. - Mam nadzieję, że już skończyliście. - Skończyliśmy. Ale chciałem zadać panu jeszcze kilka pytań, żeby wyjaśnić wszystkie wątpliwości. - Dobrze, ale najpierw... - Tak, niech pan do niej idzie. Pójdę kupić kawę w barku, jeśli oczywiście dziennikarze mi pozwolą. Wszyscy rzucili się na tę sprawę. - Potrząsnął zmęczony głową. - Właściwie to interesowali się nią od samego początku. Spotkamy się na dole. - Dobrze. - Adam skinął głową. Caitlyn nie spała. Leżała na plecach, z podłączoną kroplówką. Włosy miała potargane i wyglądała, jakby w ciągu ostatniej doby straciła pięć kilo. Spojrzała na niego uważnie i zobaczył, że jest wściekła jak diabli. - Wiedziałeś - zaatakowała, zanim zdołał się odezwać. - Wiedziałeś o rozdwojeniu jaźni! Nie martw się, żeby wszystko było jasne, jestem teraz Caitlyn, nie Kelly. - Nie wiedziałem. Myślę, że powinienem był się domyślić, ale dowiedziałem się dopiero, gdy znalazłem dyskietkę Rebeki. Miałem ci powiedzieć jak tylko... - Ty draniu! - Wiem, jak się czujesz... - Skąd możesz wiedzieć? Jesteś szalony? - Usłyszała własne słowa i przewróciła oczami. - Nie masz pojęcia, jak się czuję i przez co przeszłam. - Zrobił krok do przodu, ale powstrzymała go spojrzeniem. - A jeśli chodzi o moją terapię, to też udawałeś? Udawałeś? Wiem, że byłeś mężem Rebeki. Nie obchodziłam cię. Chciałeś po prostu odnaleźć swoją żonę i... - Byłą żonę. 218 - Wszystko jedno. Zależało ci na niej, byłeś gotów przyjechać tutaj i okłamać mnie, i... i... - I zakochałem się w tobie - powiedział spokojnie. Nagle w pokoju zaległa cisza. - Zakochałeś się? - wyszeptała podejrzliwie. - Tak. Przewróciła oczami. - Daj spokój. - Zgoda, na początku było inaczej, miałem inne plany, ale przysięgam, Caitlyn, tak się stało. - Między tymi wszystkimi morderstwami, porwaniami, cholernymi kłamstwami?! Zejdź na ziemię, Adamie. - Zacisnęła szczęki. Zaledwie kilka dni temu dostrzegł w jej oczach błysk szczęścia. Teraz obawiał się, że nigdy więcej go nie zobaczy. - Przykro mi. - Włożył ręce do kieszeni dżinsów. - To dobrze. Ale i tak ci nie wierzę. - Posłuchaj, Caitlyn, naprawdę nie dziwię się, że jesteś zdenerwowana. - Starał się opanować i nie przekonywać jej na siłę, jak bardzo mu na niej zależy. - Posłuchaj, chcę, żebyś wiedziała. Wyślę do ciebie poleconym wszystkie notatki Rebeki, jej zapiski i dyskietkę. Zrobisz z tym, co zechcesz, przekażesz psychiatrze albo policji, jak uważasz. To cenne informacje. Twój przypadek jest wyjątkowy. Bardzo zainteresował Rebekę. Miała już nawet agenta i wydawcę. - Więc ona też traktowała mnie jak obiekt badań. - Caitlyn próbowała powstrzymać łzy. Udało się, ani jedna nie spłynęła po policzku. - I kosztowało ją to życie. - Nie wydaje mi się, żeby tak było od samego początku, ale przejrzysz wszystko i sama ocenisz. - Chciał dotknąć jej dłoni, ale wściekłość w jej oczach podpowiedziała mu, że to nie jest dobry pomysł. - Kiedy stąd wyjdziesz i będziesz chciała jeszcze o coś zapytać, z chęcią... - Nie sądzę - ucięła. Nie nalegał. Przeszła przecież prawdziwe piekło. - Będę czekał. - Naprawdę, nie rób sobie kłopotu. Uśmiechnął się lekko. - Żaden kłopot. - Wracaj do Wisconsin czy Ohio, czy skąd tam jesteś, i zostaw mnie w spokoju. - Czy tego naprawdę chcesz? - Tak. - Patrzyła na niego. - A skoro już zapytałeś, to powiem jeszcze, że chcę zapomnieć o tym koszmarze. - Zacisnęła usta. - Chcę odzyskać moją córeczkę. Chcę, żeby moje rodzeństwo i matka żyli. Chcę spotkać się z Kelly, a nie być nią... chcę, żeby to wszystko nigdy się nie zdarzyło, ale przecież się zdarzyło. Nie wiem jak, ale będę musiała nabrać do tego dystansu. I żeby poczuć się lepiej, naprawdę lepiej, będę potrzebowała czasu, mnóstwo czasu. - Mogę poczekać. - Daj spokój - powiedziała. - Nikt nie byłby w stanie czekać tak długo. Dotknął jej dłoni i delikatnie uścisnął. - Przekonasz się. Reed nie lubił zbytnio Hunta, ale podczas rozmowy w bufecie nawet poczuł do niego 219 sympatię. Albo Hunt był cholernie dobrym aktorem, albo naprawdę zależało mu na Caitlyn Bandeaux. Komuś w końcu powinno. Kobieta straciła prawie całą rodzinę. Przeżył Troy, no i może jeszcze Hannah wyliże się z tego, choć jej stan jest krytyczny. Straciła mnóstwo krwi. Nawet jeśli wyzdrowieje, blizna na szyi będzie stale przypominać jej o drugiej bliźnie - tej na duszy. Boże, czy po czymś takim można jeszcze być normalnym? Więc nawet jeśli przeżyje, co z jej psychiką... Cholera, ocalali Montgomery zapewnią miejscowym psychiatrom tyle pracy, że do końca życia stać ich będzie na najnowsze modele bmw. Morrisette miała rację. Pieprzone świry. Adam Hunt - nie kłamał, że jest psychologiem, Morrisette sprawdziła go - siedział zgarbiony na plastikowym krześle i skubał pusty kubek po kawie. Na pewno nie miał nic wspólnego z zabójstwami, ale Reed musiał mu zadać jeszcze kilka pytań. - Więc nie przekaże mi pan notatek na temat Caitlyn Bandeaux? - Nie. Już panu mówiłem, to tajemnica lekarska. Musi pan mieć nakaz sądowy. - Będę miał. - W porządku. - Usta Adama zacisnęły się w wąską kreskę. - Chcemy zrozumieć, dlaczego zginęła pańska żona. - Była żona. Byliśmy już dobrych kilka lat po rozwodzie. - Ale przyjechał pan tutaj, żeby sprawdzić, co się z nią dzieje. - Zgadza się. - Powinien był pan pójść na policję. Reed wzruszył ramionami. - Łatwo radzić po fakcie. Reed zdawał sobie sprawę, że jeszcze będzie musiał spotkać się z Huntem. Choć zadał mu już tyle pytań, wciąż niewiele wiedział na temat Caitlyn czy Kelly. Hunt nie chciał przekazać policji czy komukolwiek innemu notatek dotyczących Montgomerych. Wyglądało na to, że jest zdecydowany koczować w szpitalu, aż Caitlyn zostanie wypisana do domu. Świetnie. Może pomoże mu odeprzeć atak dziennikarzy. Reed wrzucił pusty kubek do kosza na śmieci, wyszedł przez tylne drzwi i zobaczył Nikki Gillette czatującą przy radiowozie. - Detektywie Reed - zawołała, machając ręką. Boże, czy ona nigdy nie rezygnuje? - Bez komentarza. - Nawet nie zadałam pytania. - To dobrze. - Wsiadł do samochodu. - Niech pan posłucha, mieszkańcy Savannah muszą poznać prawdę. - Rzecznik policji wystosuje oficjalne oświadczenie. - Ale to pan prowadził śledztwo. Może mogłabym porozmawiać z panem kilka minut, postawię panu kawę... - Nie, dziękuję. - Siedział już za kierownicą. Najwyraźniej kobieta nie rozumiała słowa „nie”. Odjechał, spojrzał w tylne lusterko i zobaczył, że dziennikarka stoi nieruchomo z rękami splecionymi na piersiach. W komisariacie wrzało. Wchodząc pośpiesznie tylnymi schodami, uciekł przed kolejnym dziennikarzem, aroganckim sukinsynem o kwadratowej szczęce. W swoim gabinecie zastał Morrisette. - Masz coś? - zapytał. - Sporo. - Wyglądała na piekielnie zmęczoną. - Przeszukują rzekę koło domu, który wynajęła Caitlyn Bandeaux, Kelly alias Kacie Griffin. Jezu, wyobrażasz sobie, żeby ktoś 220 wynajmował dom dla wytworu własnej wyobraźni? Zastanawiam się, ile ona naprawdę o sobie wiedziała. W każdym razie jakiś wędkarz zauważył coś w rzece i wysłaliśmy tam nurków. Znaleźli białą mazdę. Ma numer rejestracyjny samochodu Marty Vasquez. - Czy w środku jest jej ciało? Morrisette spojrzała mu prosto w oczy. - Jest jakieś ciało. - Montoya wie? - Już tam jest. - Cholera. Jedziemy. Pognali niemal z prędkością dźwięku. Za kierownicą siedziała Morrisette, dając sobie jednocześnie radę z papierosem, komórką i samochodem. Kiedy przyjechali na miejsce, akurat wyciągano z wody samochód. Za kierownicą tkwiły zwłoki w takim rozkładzie, że nie można ich było zidentyfikować. Kolejna ofiara Amandy Montgomery, tej cholernej psychopatki. Reed widział jej sterylny gabinet z makabrycznym drzewem rodowym. Pokój zabezpieczono i teraz specjalna ekipa badała ślady. Patrząc na wyłowiony samochód, Reed uświadomił sobie, że ludzie Diane Moses będą mieli dużo pracy. Montoya już był na miejscu. Wyprostowany jak struna wpatrywał się w samochód. Morrisette i Reed podeszli do niego. - Wszystko w porządku? - zapytała Morrisette, sięgnęła do torebki po papierosy i poczęstowała Montoyę. Wziął papierosa i zapalił. - Tak. Akurat! - pomyślał Reed. - To jej samochód? - Tak. - Przykro mi - powiedziała Morrisette. - Wszystkim nam przykro. - Montoya zacisnął szczęki. Zasugerowano mu, żeby nie oglądał ciała w takim rozkładzie, ale on stał nieruchomo i ciemnymi oczami patrzył na to, co zostało z jego dziewczyny. Minie trochę czasu, zanim zostanie sprawdzona dokumentacja dentystyczna, jednak najprawdopodobniej za kierownicą znajdowało się ciało Marty Vasquez. Mięsień na twarzy Montoi drgał nerwowo, ale policjant szybko zaciągnął się papierosem i opanował drżenie. Ani Reed, ani Morrisette nie mogli już nic więcej zrobić. Nikt nie mógł. Caitlyn nie mogła się doczekać powrotu do domu. Męczyła ją bezczynność, telefony od dziennikarzy, oglądanie swoich zdjęć w gazetach, badania i ciekawskie spojrzenia psychiatrów. Nawet część personelu traktowała ją inaczej. Kiedy wszyscy myśleli, że śpi, podsłuchała, jak pielęgniarki plotkując niej. Nie, żeby w domu było lepiej. Przeleżała w szpitalu pięć dni i lekarze zgodzili się ją wypisać. Czy jej się to podoba, czy nie, musi zacząć nowe życie. Jako jedna osoba. Żadnego rozdwojenia... taką przynajmniej miała nadzieję. Adam większość czasu spędzał w szpitalu. Powtarzała mu, żeby poszedł do domu, ale nie miała serca go wyrzucać, chociaż przemknęła jej taka myśl przez głowę. 221 Adam zadbał też o Oskara, dawał mu jeść i wyprowadzał na spacery. Ale Caitlyn nie ufała mu. Jeszcze nie. Wciąż mu nie przebaczyła. To prawda, nadal dręczyło ją podejrzenie, że w innych okolicznościach nawet mogłaby się w nim zakochać... ...ale okoliczności były takie, jakie były. Nie mogła zapomnieć, że Adam jest wierutnym kłamcą. Perfidnym. Była dla niego tylko interesującym, wyjątkowym przypadkiem. Gdyby napisał o niej książkę, o jej dziwacznej chorobie, mógłby zyskać sławę i pieniądze. Jeśli jego zainteresowanie nie wynika z tego, że jest chciwym sukinsynem, to być może wysiaduje w szpitalu z poczucia winy. Nie bez wysiłku włożyła krótkie spodenki i koszulkę. Jeszcze przez kilka tygodni będzie musiała nosić na brzuchu opatrunek, ale dren został już usunięty, a lekarze ocenili stan jej zdrowia jako dobry. Kondycja psychiczna to zupełnie inna sprawa. Od lat jednak nie czuła się tak silna psychicznie jak teraz, osobowość Kelly nie dawała już o sobie znać... ale za to wyostrzył jej się język, stała się bardziej uparta, co było wyraźną pozostałością po silnym charakterze Kelly. Szczęśliwie Hannah będzie żyła. Nielicznym Montgomerym udało się uniknąć losu, jaki zgotowała im Amanda-Atropos. W drzwiach pojawiła się pielęgniarka z wózkiem. Spodziewając się protestów, powiedziała stanowczo: - Takie są zalecenia szpitala. Czy ktoś po panią przyjedzie? - Mój brat ma tu być o dziesiątej. - Adam zaproponował, że ją odwiezie, ale odmówiła. Wolała, by przyjechał po nią Troy. - Więc lepiej chodźmy już. - Pielęgniarka spojrzała na zegarek. - Jest już pięć po. Salowa ze strzechą mocno skręconych włosów upiętych spinkami pozbierała osobiste rzeczy Caitlyn, pocztówki i kwiaty i położyła na wózku. Caitlyn wciąż brała środki przeciwbólowe i nasenne. Wciąż śniły jej się koszmary i lekarz polecił jej pewnego psychiatrę. Pierwsza wizyta miała się odbyć za ponad tydzień. Zastanawiała się, czy to się kiedyś skończy, czy kiedykolwiek odzyska równowagę. Po tym, co przeszłaś, to raczej mało prawdopodobne... nie śpiesz się. Jadąc na wózku, zastanawiała się nad tym, co się stało w ciągu ostatnich dziesięciu dni. W windzie zadała sobie pytanie, czy kiedykolwiek będzie mogła o tym wszystkim zapomnieć. Boże, jak trudno przyjąć, że Amanda to Atropos, morderczyni, która zabiła tyle osób. Josha. Jamie. W tyle rzeczy trudno było jej uwierzyć... że Rebeka Wade chciała napisać o niej książkę, że Adam był mężem Rebeki, że Amanda chciała ją wrobić. Ukradła jej szminkę, wyciągnęła z kontaktu wtyczkę zegara, wykradła króliczka, przez telefon udawała Jamie i próbowała doprowadzić Caitlyn do szaleństwa - do jeszcze większego szaleństwa. I wciąż ją bolało, że Adam tak ją okłamywał. Na samą myśl gotowała się ze złości. Nie roztrząsaj już tego. Patrz przed siebie. Daj Adamowi szansę. Prychnęła z odrazą. Adam ją okłamał. Wykorzystał. Tak jak wszyscy mężczyźni w jej życiu. Ale od pewnego czasu nie odstępuje cię ani na krok. Czy to nic nie znaczy? To był jej głos, nie brzmiał już jak głos Kelly. Caitlyn zastanawiała się, czy kiedykolwiek należał do Kelly. Kelly nie żyje. Chociaż jej ciała nie znaleziono, wszyscy pogodzili się z tym, że zginęła. Tylko Caitlyn nie chciała tego zaakceptować. Powiedziano jej, że czekają 222 ją lata terapii i że w końcu uda jej się wchłonąć osobowość Kelly. Trochę to potrwa, ale wreszcie stanie się jedną osobą, szczęśliwą i pewną siebie. Winda zjechała na parter, drzwi otworzyły się i Caitlyn zamarła. W holu szpitala, koło drzwi czatowało dwóch reporterów: Max O’Dell ze stacji WKAM i Nikki Gillette. Świetnie. Właśnie tego potrzebowała. Dziennikarze dojrzeli ją w ułamku sekundy i rzucili się jak hieny. - Pani Bandeaux, czy mogę z panią porozmawiać? - Dużymi krokami, z czarującym uśmiechem zbliżał się Max. - Wie pan, jaki jest regulamin szpitala - odezwała się pielęgniarka. - Bez komentarza. - Caitlyn odpowiedziała chłodno na jego uśmiech. Potem zwróciła się do Nikki, która z plecakiem zarzuconym na ramię szła szybko w jej kierunku. - Pani też to dotyczy. Pielęgniarka wypchnęła wózek przez szklane drzwi. Max i Nikki niezrażeni dreptali za nią. Caitlyn z trudem powstrzymała się, żeby nie zrobić awantury. Na zewnątrz czekał Adam, opierał się o swój samochód. Miał na sobie dżinsy i znoszoną skórzaną kurtkę, na widok Caitlyn uśmiechnął się lekko. Otworzył drzwi od strony pasażera. - Chwileczkę, gdzie jest Troy? - zapytała. - Coś zatrzymało go w banku. - Niemożliwe? Rozmawiałam z nim zaledwie godzinę temu. Oczy Adama zabłysły figlarnie. - Wypadło mu coś w ostatniej chwili. - Bzdury. - Powiedział dokładnie to samo. - Chyba powinniśmy do niego zadzwonić. - Moja komórka jest w samochodzie. - Świetnie, możesz mi ją dać? - zapytała i zorientowała się, że pielęgniarka traci cierpliwość, a salowa już postawiła wózek z kwiatami i prezentami obok bagażnika. W pobliżu krążyli Max O’Dell, Nikki Gillette i kamerzysta, obserwując uważnie całą scenę i na pewno wietrząc sensację. - No chodź, nie gryzę. - Uśmiechnął się lekko. - To znaczy zwykle nie gryzę. - Ale może ja gryzę? - O, ty z pewnością. Spojrzała na niego uważnie. - Bardzo śmieszne. Czy kamerzysta to filmował? Na miłość boską! - Nie ma nic ciekawszego niż moje wyjście ze szpitala? - zapytała Maksa O’Della, a potem zwróciła się do Adama. - Zmieniłam zdanie. Jedźmy. Pomógł jej wsiąść do samochodu, a ona zaczęła się zastanawiać, czy właśnie nie popełnia największego błędu w życiu. Biorąc pod uwagę twoją przeszłość, byłby to niezły wyczyn. Daj mu szansę. Po prostu wysłuchaj go. Co masz do stracenia? Patrzyła jak wsiada do samochodu i przekręca kluczyk. Pachniał skórą i delikatną męską wodą kolońską. Przypomniała sobie, jak się całowali, przypomniała sobie dotyk jego ust, ale szybko odpędziła od siebie te wspomnienia. 223 - Ciekawe, czy uda nam się zgubić dziennikarzy - powiedział, wcisnął pedał gazu i wyjechał z parkingu. Zapadła się w wygodny skórzany fotel, zbyt zmęczona, żeby toczyć boje. Patrzyła przez szybę na słoneczne ulice i zastanawiała się nad swoimi uczuciami. Czy popełniłaby błąd, gdyby się w nim zakochała? Czy on może złamać jej serce? Daj spokój. Twoje serce zostało złamane już dawno temu. Jeśli okaże się nic niewart, wyrzucisz go na zbity pysk. No, Caitie-Did. Zaryzykuj. Wydawało jej się, że znów słyszy rady siostry, i pomyślała, iż od czasu do czasu nie zaszkodzi wyobrazić sobie, że z nią rozmawia. Czasami musi sobie o niej przypomnieć. Przypomniała więc sobie, jak w dzieciństwie Kelly namawiała ją do wspinania się po drzewach, pływania na głębokiej wodzie, jak się z niej wyśmiewała i droczyła się z nią. Wyglądały tak samo, a były tak różne. Kelly odważna i wysportowana jak Amanda, a jed-nocześnie kobieca i krnąbrna. Tego dnia, kiedy zdarzył się wypadek, była tak pewna siebie, taka swobodna... Dobrze, że Caitlyn to wszystko pamięta. Wystarczy tylko się pilnować i nie przekraczać pewnej granicy. Do diabła, Caitie-Did, zdawała się mówić Kelly, daj Adamowi szansę. Jesteś idiotką, jeśli nie widzisz, że cię kocha. Caitlyn spojrzała na niego. Założył okulary i mknął między samochodami. Zdawało się, że poczuł na sobie jej wzrok, bo usta mu zadrgały, wziął ją za rękę i uścisnął krótko. Głupie serce zabiło jej mocniej. - Zajmij się jazdą - powiedziała. - Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. - No pewnie. Zaśmiał się i ona też. Może jednak nie był wcale taki zły. Czas pokaże. - Więc to już koniec. Sprawa Bandeaux jest oficjalnie zamknięta - powiedziała tydzień później Morrisette, wkraczając do gabinetu Reeda. Machała czekiem i uśmiechała się szeroko. - Co to? - Reed odchylił się na krześle. - Pieniądze od Barta. Możesz uwierzyć? Dał pieniądze na dzieci. Po raz pierwszy od lat! - Klapnęła na brzegu biurka i włożyła czek do kieszeni. - Wygrał na loterii? - Mniej więcej. Zmarła jego ciotka i zostawiła mu trochę pieniędzy. Zrobił to - wyciągnęła czek z kieszeni i znów nim pomachała - zanim zdążył wszystko przeputać i zanim kupił sobie nowego pikapa. Odezwało się w nim sumienie i postanowił uregulować wszystkie zaległości, żeby prawnicy nie dobrali mu się do tyłka. Prawdziwy rycerz. Powiedziałam rycerz? Chciałam powiedzieć sukinsyn. Palcami przeczesała sterczące włosy. - Więc wszystko już jasne w sprawie Montgomerych? - Tak sądzę. Mamy jeszcze papierkową robotę do zrobienia, ale sprawa jest zamknięta. Osoba, którą wyłowiliśmy z rzeki, to rzeczywiście Marta Vasquez. Matka zajmuje się jej pogrzebem. Rozmawiałem z nią przez telefon i opowiedziała mi wszystko. Powiedziała, że raz przespała się ze swoim szefem. Gdy Morrisette uniosła brwi, Reed wzruszył ramionami. - Raz, tak przynajmniej twierdzi, ale przecież to bez znaczenia. Chodzi o to, że nikt nie przypuszczał, że Marta Vasquez jest kolejnym nieślubnym dzieckiem Camerona. Jezu, czy 224 ten facet naprawdę musiał co chwilę ściągać portki? - Marta była kolejną osobą do podziału majątku starego - trochę się spóźniła. O tym, że Cameron jest jej ojcem, Lucille powiedziała jej przez telefon dopiero w zeszłym roku, w grudniu. - Nie podzieliła się tą wiadomością z Montoyą? - Nikomu nie powiedziała. Tylko Amandzie, ponieważ Amanda pracowała w firmie prawniczej zajmującej się majątkiem Camerona. - Reed przeciągnął się i rozprostował plecy. - Gdzie jest Montoyą? - zapytała Morrisette jakby nigdy nic, ale Reed wiedział, o co jej chodzi. W ciągu tych kilku krótkich dni, które Montoyą spędził w Savannah, widać było, że Morrisette jest nim wyraźnie zainteresowana. Na tym polegał jej problem; zarzekała się, że już nigdy więcej, a potem zakochiwała się pierwszym z brzegu facecie. Reed miał dla niej złą wiadomość. - Montoyą już wyjechał. Morrisette przejrzała raporty rzucone na biurko i jeśli nawet poczuła się rozczarowana, to nie dała tego po sobie poznać. - Wspomniał, że będzie chciał wziąć sobie trochę wolnego. Musi jeszcze tylko przekonać szefostwo. - Dlaczego nie wróci tutaj? - Pewnie z powodu złych wspomnień. - Tak, ale jakaś kobieta mogłaby mu pomóc zapomnieć o Marcie. Reed spojrzał jej prosto w oczy. - O ile jakaś kobieta nie zaangażuje się zbytnio w związek z facetem młodszym od niej o dziesięć czy dwanaście lat. - Albo siedem. - Tak, albo siedem. Oczy Morrisette zaiskrzyły, ale zdecydowała się zmienić temat. - Słyszałam, że Dickie Ray Biscayne wciąż walczy o swoją część majątku Montgomerych. Nadal płaci Flynnowi Donahue. Teraz chce również dostać część Cricket i Sugar, a może nawet i część należącą do Amandy. Wiele się nauczył od Josha Bandeaux na temat pozwów sądowych. - Pazerny sukinsyn. - Jak oni wszyscy - powiedziała Morrisette. - Ian Drummond, mąż Amandy, otrzymał propozycję sprzedania praw do książki o całej tej historii. Chce również dostać część majątku należącą do żony, chociaż posuwał Sugar Biscayne. Jak na faceta, który właśnie stracił dwie kochanki, to nieźle potrafi zatroszczyć się o własną kieszeń. Widać pieniądze leczą złamane serca. - O tym nie wiedziałem. - Hannah planuje się przeprowadzić. Zacząć wszystko od nowa. Zapomnieć o wszystkim. Jeśli to możliwe. Reed skinął głową. - Rozumiem ją. Miała romans z Bandeaux. Potem jej siostra próbowała ją zabić. - Potrząsnął głową. W Savannah wybucha wiele skandali, ale żaden nie może się równać z wydarzeniami ostatnich dni. - Do diabła, nawet Rebeka Wade się w to wmieszała. - I przypłaciła to życiem. 225 - No, Amanda dotarła do niej jak po sznurku. - Nomen omen - powiedziała Morrisette i Reed przypomniał sobie nożyczki chirurgiczne i splecione nici Atropos. - Psychopatka! Zabijała dla pieniędzy. - Nie. - Reed pokręcił głową. - Zabijała dla samego zabijania. - Pomyślał o tych, którzy zginęli, o tym, jak cierpieli, ile wysiłku Amanda jako Atropos włożyła w ich uśmiercenie. - Dawało jej to niezłego kopa. Udowadniała, że jest bystrzejsza od innych, że zasługuje na majątek starego. Kochała to, podniecało ją to. Morrisette skinęła głową. - Rozumiem. Szkoda. Kurewsko szkoda. - Morrisette sumiennie odkładała pieniądze do cholernej skarbonki, ale nic to nie pomagało. Przynajmniej dzieciaki będą miały zapewnione przyzwoite wykształcenie - do diabła, pójdą pewnie do pieprzonego Harvardu. - Nie zdziwiłbym się, gdyby Adam Hunt napisał książkę. Tę, o której myślała jego była żona - powiedział Reed. - Słyszałem, że wydawcy już węszą koło niego i koło Caitlyn Bandeaux. Mówi się nawet o filmie. Co ty na to? - Ktoś pewnie go nakręci. - Podrapała się w łokieć. - Wiesz co, jeśli Amanda zabijała dla pieniędzy, to wcale jej się nie śpieszyło. Najpierw mały Parker, a reszta dopiero wiele lat później. Nie no, to chyba nie jest normalne. - Nic w tej sprawie nie było normalne. - Reed zastanowił się. - Pomiędzy nami, to myślę, że odbiło jej, to znaczy tak naprawdę odbiło, gdy dowiedziała się, że jej mąż ma romans z Sugar Biscayne. Ale reszty naprawdę nie rozumiem, nie jestem psychiatrą. Czy to nie ironia, że chciała wrobić Caitlyn, wykorzystując jej zaburzenia psychiczne, podczas gdy ona sama była naprawdę niezłym czubkiem? Przecież całe to pieprzenie o Atropos świadczy o tym, że to ona miała rozdwojenie jaźni, no nie? Pozbywając się jej, Caitlyn Bandeaux wyświadczyła podatnikom tego miasta wielką przysługę. - Wyjrzał przez okno. Savannah było jak stara dostojna dama, ciągle miało przed nim jakieś tajemnice. Ciemne, wciąż skrywane sekrety. - Chciałbyś mieć na sumieniu śmierć siostry? - zapytała Morrisette. - Wcale by mi to nie dokuczało. Pamiętaj, że ta siostra zabiła moje dziecko, moją matkę, ojca, męża i parę innych osób. Jak bym się czuł, gdybym skrócił jej cierpienia? - Reed uśmiechnął się szeroko. - Dobrze bym się czuł. Zapewniam cię. - Masz rację. - Ale jestem pewien, że Caitlyn Bandeaux ma przed sobą lata terapii. A może nawet całe życie. - Przynajmniej przeżyła. Słyszałam też, że spotyka się z Adamem Huntem. - Mają romans? Morrisette wzruszyła ramionami. - Przystojniak z niego. - Kto jak kto, ale ty na pewno się na tym znasz. - Amen, bracie. Amen! - Uderzyła dłonią w biurko, gdy nagle zadźwięczał jej pager. - Co znowu? - Spojrzała i zeskoczyła na podłogę. - To niania. Muszę lecieć. Biorę sobie wolne do końca dnia, żeby pobyć z dziećmi. Są już zdrowe, więc pójdziemy na basen. Zrobimy zakupy za pieprzone pieniądze Barta. I nie martw się, kupię kolejną skarbonkę. Stara już jest pełna. - Też świnkę? - A są jakieś inne? Jeśli będziesz czegoś potrzebował, nie dzwoń. - W mgnieniu oka 226 znalazła się za drzwiami. - Jedź ostrożnie - krzyknął za nią. - Pamiętaj, że w tym mieście obowiązują ograniczenia prędkości, których należy przestrzegać. - Goń się, Reed! - powiedziała, ale usłyszał, że się śmieje. Sylvie Morrisette była w porządku, naprawdę w porządku. Mógł gorzej trafić. Epilog Chcesz się przejechać? - zawołała Caitlyn, zbiegając po schodach. - No chodź. - Psiak wystrzelił do przodu i wpadł do garażu. W lexusie leżały już stroiki świąteczne i czerwone gwiazdy betlejemskie, które Caitlyn chciała zawieźć na cmentarz. Jechała przez miasto. Stare, okazałe domy były ozdobione światełkami, zielonymi gałązkami i wstążkami. Zbliżały się święta, Caitlyn czuła się coraz lepiej. Spotykała się z nowym psychoterapeutą, z którym nie zaangażowała się w żaden osobisty związek, i zastanawiała się, czy pozwolić Adamowi napisać książkę o swojej chorobie. On sam nie prosił jej o to, przez sześć miesięcy nigdy nawet o tym nie wspomniał, a widywali się codziennie. Chciał, żeby się do niego przeprowadziła, i wspominał coś o ślubie, ale nie była jeszcze gotowa. Potrzebowała więcej czasu, żeby dowiedzieć się, kim naprawdę jest Caitlyn Montgomery Bandeaux. Zaparkowała niedaleko rodzinnej kwatery i pociągnęła Oskara. Wiatr był dość silny, szeleścił suchymi liśćmi i powiewał hiszpańskim mchem. Z Oskarem na smyczy zaniosła kwiaty na groby. Gdy zobaczyła nagrobek Jamie, z trudem powstrzymała łzy. Ścisnęło ją w gardle, ucałowała koniuszki palców i dotknęła nimi zimnego marmuru. - Kocham cię - wyszeptała i pomodliła się za niewinną duszyczkę Jamie. Taki ból nigdy nie przemija, wiedziała o tym i pogodziła się z tym. Wspomnienie piekła, jakie zgotowała im Amanda, powoli blakło, zacierało się w pamięci i już tylko z rzadka budziło ją w środku nocy. Kątem oka zobaczyła Adama i uśmiechnęła się przez łzy. Umówili się tutaj. W tym miejscu spotkali się po raz pierwszy. Z czasem jej wątpliwości rozwiały się i odkryła, że Adam jest czułym, delikatnym, troskliwym kochankiem, że potrafi być i cierpliwy, i pełen namiętności. Gdy kochali się po raz pierwszy od jej wyjścia ze szpitala, obawiała się, że osobowość Kelly znów da o sobie znać. Niepotrzebnie. Przez całą noc, gdy się całowali, dotykali, badali swoje ciała, była sobą. Byli wtedy na spacerze z Oskarem. Nagle niebo pociemniało. Zerwali się do ucieczki przed rzęsistym deszczem, popędzili do domu i przemoczeni wpadli do kuchni. Zawadziła nogą o smycz Oskara, Adam próbował ją złapać, ale przewrócili się. Upadła na niego, Adam przyciągnął ją do siebie, przycisnął swoją twarz do jej piersi, a potem zaczął ją całować. Żarliwie odpowiedziała na jego pocałunki i gdy leżeli tak złączeni, z ciałami śliskimi od wody, czuła wyraźnie każdy dreszcz emocji, każdy jego dotyk - jego ręce na pośladkach, jego język na jej sutkach, jego twardy członek dotykający jej brzucha. Wreszcie wsunął się między jej nogi i kochał się z nią tak, jakby nigdy nie miał przestać. Nawet teraz wszystko dokładnie pamiętała. Osobowość Kelly nie zawładnęła nią. Mijały tygodnie i tożsamość Kelly zdawała się zanikać. Caitlyn wiedziała, że któregoś dnia stanie się w pełni sobą, a Adam będzie wtedy przy niej. Odwróciła się, powstrzymując łzy. - Cześć - powiedziała, gdy podszedł bliżej. - Cześć. - Zobaczył łzy w jej oczach. - Wszystko w porządku? - To ty jesteś psychologiem. Ty mi powiedz. 227 - Z zawodowego punktu widzenia, muszę przyznać, że jesteś beznadziejnym przypadkiem. Uderzyła go w ramię. - A chcesz wiedzieć, co prywatnie o tym myślę? Uniosła brwi. - Jesteś zupełnie w porządku. - Objął ją rękami. - A może nawet więcej. Jesteś idealna. Zaśmiała się. - Boże, wystarczy już. Idealna? - Pomyślała o tym, co przeszła, o tym, co razem przeżyli. Jak dobrze ją znał! - Musisz częściej spotykać się z ludźmi. - Słuszna uwaga. Co powiesz na kolację? - Hm. Może. - Ja przygotuję. Znów się zaśmiała. - W takim razie chyba zrezygnuję. - Jesteś niedobra. - Najpierw idealna, teraz niedobra, i to wszystko w ciągu dziesięciu sekund. To rekord. - Daj spokój, chodźmy do domu. Sama możesz coś przygotować. Przewróciła oczami, a Oskar biegał wkoło nich, oplątując ich smyczą. - Nic z tego. Zjedzmy gdzieś na mieście. - Jak sobie chcesz. - Pocałował ją w usta. Czuła się bezpiecznie. Czuła się spełniona. - Zdaje się, że właśnie zmieniłam zdanie - powiedziała, a jej oczy błyszczały figlarnie. - Zostańmy w domu. Przez całą noc. - Więc czekają nas pizza i piwo. - Na początek - powiedziała i ostrożnie, by się nie potknąć, rozplatała smycz. - Potem, kto wie. Może odegramy jakąś psychodramę. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. - To może być niebezpieczne, nie sądzisz? - Nie, nie sądzę - powiedziała i znów go pocałowała. Wzięła go za rękę i pociągnęła w kierunku samochodu. - Ja wiem. PODZIĘKOWANIA Chciałabym podziękować Bucky’emu Burnsedowi rzecznikowi policji w Savannah, który nadał właściwy kierunek moim wysiłkom. Okazał mi nieocenioną pomoc, odpowiadając na moje liczne pytania, i wskazał błędy, które popełniłam. Niestety na potrzeby tej książki i opisywanej historii musiałam nagiąć zasady i zmienić nieco procedury policyjne. Poza tym, tak jak zawsze, podczas pisania mogłam liczyć na wsparcie wielu innych osób, które pomogły mi zbierać informacje, zorganizować warsztat pracy, były recenzentami książki i wspierały mnie duchowo. Na szczególne podziękowania zasługują: Nancy Berland, Kelly Bush, Nancy Bush, Matthew Crose, Michael Crose, Alexis Harrington, Ian Kavanaugh, Aria Melum, Ken Melum, Ari Okano, Betty i Jack Pedersonowie, Sally Peters, Robin Rue, John Scognamiglio i Larry Sparks. Jeśli kogoś pominęłam, serdecznie przepraszam. Wszyscy jesteście wspaniali! Lisa Jackson Mściwość (Malice) Prolog Culver City, przedmieścia Los Angeles