fajne krotkie fryzurki
za linę, sprawdzając, czy jest dobrze przywiązana. – Nie ociągaj się. Jeśli będę musiała cię zepchnąć, to możesz się jeszcze bardziej poranić, bo uderzysz się o skały. – Wiem. – Madison skinęła głową. – Tylko trochę się boję. Moja głupia matka powinna tu być. – Tak, tak, masz rację. Stanęła na krawędzi przepaści. Barbara słyszała dochodzący z dołu szum wody. Nie wiedziała, jak długa jest lina, jednak sądziła, że nie dosięgnie do poziomu niższego zbiornika i Madison zawiśnie kilka metrów nad powierzchnią wody. Co teraz zrobić z J.T.? – Madison, nie! – wykrzyknął. – Nie rób tego! Takie wielkie dziecko, pomyślała Barbara. Trzeba będzie nad nim popracować. To dobrze, że ma okazję zobaczyć, jak jego starsza siostra nie traci serca w obliczu zagrożenia. – J.T., posłuchaj mnie – powiedziała Madison bardzo dobitnie i w tej samej chwili odepchnęła się od drzewa, rzucając się całym ciałem w stronę Barbary. Uderzyła ją nogami. Barbara upadła na plecy, a rewolwer poleciał w dół. – Uciekaj, J.T.! Biegnij do mamy! Barbara zepchnęła ją z siebie. – Zaufałam ci! – wykrzyknęła, wstrząśnięta i oburzona. – Mój brat jest szybszy i bystrzejszy od ciebie, ty wściekła suko! Barbara skrzywiła się boleśnie, dopiero teraz zdając sobie sprawę, w jakim stopniu umysł tego dziecka został zatruty. Złapała obiema rękami za linę i mocno pociągnęła, zarzucając Madison w kierunku krawędzi skały. Dziewczyna rozpaczliwie machała rękami i nogami, ale wściekłość dodała Barbarze sił i Madison poleciała w dół. Uderzyła prawym barkiem o granitowy występ i krzyknęła z bólu. – Dobrze ci to zrobi! – zawołała Barbara i opadła na mokrą ziemię. Ręce miała otarte aż do krwi. Była zupełnie wyczerpana, ale przypomniała sobie o chłopcu. Musiała go dogonić. Sięgnęła ręką za plecy, na oślep szukając broni. Deszcz zalewał jej oczy. Naraz zobaczyła Lucy z wymierzonym w siebie rewolwerem. – Módl się, żeby mojej córce nic się nie stało. Barbara ujrzała w jej oczach strach . Nie był to lęk o Madison, ale egoistyczny strach o siebie, o to, co Lucy mogła stracić. Ze sposobu, w jaki trzymała rewolwer, wyraźnie było widać, że nie potrafi się z nim obchodzić. Ostrożnie spojrzała w dół przez krawędź skały. – Mamo – zaszlochała Madison. – Och, mamo, Bogu dzięki, że jesteś! – Czy coś ci się stało?! – zawołała Lucy. – Możesz się czegoś przytrzymać? – Chyba mam złamaną rękę! Lucy przeniosła posępne spojrzenie na Barbarę. – Co się stało? Co ona ci zrobiła? – Nie ona, tylko ty! – prychnęła Barbara. – Jezu! – odezwał się jakiś męski głos. Barbara podniosła głowę. Zakrwawiony i przemoczony Plato opierał się o pień świerka. – Zdajesz sobie sprawę, że jesteś chorą galaretą?