ust. Rose chyba nie zauważyła delikatnie udzielonego pouczenia, bo zaatakowała kanapkę z
nowym wigorem. - Mama zwykle nie jada śniadań - odpowiedziała z pełnymi ustami. - Wczesne wstawanie źle wpływa na jej nerwy. Jeszcze nie przyzwyczaiła się do Londynu. Alexandra milczała przez chwilę, ale lord Kilcairn najwyraźniej nie zamierzał włączyć się do rozmowy. - Od jak dawna jesteście w Londynie? - zapytała. - Przyjechałyśmy z Dorsetshire dziesięć dni temu. Kuzyn Lucien się nami opiekuje. - To bardzo miłe z jego... - Panna Gallant się tobą opiekuje - burknął hrabia zza gazety. - Ja cię tylko toleruję. Ładne niebieskie oczy dziewczyny wypełniły się łzami. - Mama mówiła, że chętnie nas przyjmiesz, bo nikogo innego nie masz. „London Times” z trzaskiem uderzył o stół. Alexandra podskoczyła, gotowa stanąć w obronie uczennicy, ale na widok gniewnej twarzy Kilcairna powstrzymała się od krytycznej uwagi. Postanowiła najpierw rozeznać się w stosunkach panujących w tym domu, nim weźmie czyjąś stronę. - Nowa sytuacja dla nikogo nie jest łatwa - powiedziała łagodnym tonem i sięgnęła po filiżankę herbaty. Hrabia mierzył ją wzrokiem przez kilka długich sekund. - Racja, panno Gallant - mruknął w końcu i wstał od stołu. - Wybaczcie, drogie panie. - Wyszedłszy do holu, trzasnął za sobą drzwiami. - Dzięki Bogu, że sobie poszedł - szepnęła Rose z westchnieniem. - Hrabia w bardzo bezpośredni sposób wyraża opinie - stwierdziła Alexandra z roztargnieniem. Jednocześnie zastanawiała się, co go tak zdenerwowało. Na pewno nie uwaga kuzynki o samotności. Słyszała plotki o nocach spędzanych na pijaństwie i rozpuście z przyjaciółmi oraz kobietami o wątpliwej reputacji. - Jest okropny. Już myślałam, że pani również odejdzie. - Również? - Gdy tylko przyjechałyśmy, zwolnił pannę Brookhollow, która się mną zajmowała prawie przez rok. A guwernantki, które następnie zatrudniał, były straszne. - Pod jakim względem? - Wszystkie stare, pomarszczone i wredne. Gdy tylko powiedziały coś, co Lucienowi się nie podobało, zaraz na nie krzyczał, a wtedy one uciekały, więc nie miało chyba znaczenia, że ja też ich nie lubiłam. Alexandra siedziała przez chwilę bez słowa. Wszystko wskazywało na to, że „mała diablica” ma o wiele mniej wybuchowy temperament niż jej kuzyn. - Na pewno przeżyłaś ciężkie chwile, ale od tej pory będzie lepiej. - Czy to znaczy, że zamierza pani zostać? Bardzo dobre pytanie. - Zostanę, jak długo będę potrzebna - odparła ostrożnie. Miała nadzieję, że hrabia nie podsłuchuje. Rose westchnęła. - Dzięki Bogu. - Chciałabym poznać twoją matkę. - Przesunęła wzrokiem po falbaniastej sukni dziewczyny. - A po śniadaniu może weźmiemy się do pracy. Lucien wyciągnął rapier z hebanowej laski. Ujął w palce długie, cienkie ostrze i spojrzał na nowego właściciela broni. - Tym można zrobić najwyżej kilka draśnięć, Daubner. - Daj spokój, Kilcairn, to dzieło sztuki. - Dzieła sztuki czasami nudzą mnie śmiertelnie, ale nie sądzę, żeby były naprawdę zabójcze - skwitował. - Lepiej znajdź sobie coś solidniejszego. - Dobrze mieć na wszelki wypadek mocną laskę - dobiegł od wejścia nowy głos. Lucien podniósł wzrok. Tego ranka nie był w zbyt towarzyskim nastroju. - Niektórych z nas sama natura w nie wyposażyła. Robert Ellis, wicehrabia Bekon, uśmiechnął się szeroko i zszedł po stopniach.