imperium zawdzięcza większą część swych bezkresnych obszarów, Jermak Timofiejewicz
wyruszył właśnie z naszej krainy, i by uczcić to wydarzenie, wzniesiono brązowego olbrzyma. Odpowiedzialną tę pracę zlecono pewnemu zawołżskiernu rzeźbiarzowi, być może nie tak uzdolnionemu jak niektórzy artyści stołeczni, za to prawdziwemu patriocie naszej krainy i w ogóle bardzo porządnemu człowiekowi, bardzo kochanemu przez wszystkich zawołżczan za szczerą duszę i otwarte serce. Hełm zdobywcy Syberii rzeczywiście wyszedł rzeźbiarzowi nieco podobny do mnisiego kaptura, co wprawiło biednego brata Antipę, nieobeznanego z naszymi nowinkami, w zabobonny lęk. To jeszcze nic! Zeszłej jesieni kapitan holownika, ciągnącego barki z astrachańskimi arbuzami, wypłynąwszy zza łuku rzeki i ujrzawszy nad stromym brzegiem szczerzącego oczy bałwana, ze strachu posadził całą swoją flotyllę na mieliźnie, wskutek czego przez kilka następnych tygodni po Rzece pływały zielone, pasiaste kule, zmierzające w rodzinne strony. I to, proszę zwrócić uwagę, kapitan, a czego tu chcieć od ubogiego duchem zakonnika? Objaśniwszy Antipie pomyłkę i jako tako go uspokoiwszy, Mitrofaniusz wyprawił mnicha do diecezjalnego zajazdu, żeby tam czekał na rozstrzygnięcie swego losu. Było jasne, że odsyłać zbiega do surowego nowoararackiego archimandryty nie można, trzeba będzie mu znaleźć miejsce w jakimś innym klasztorze. No, a kiedy biskup ze swoją córą duchowną zostali sam na sam, władyka zapytał: – No i co ty myślisz o tych niedorzecznościach? – Wierzę – bez wahania odpowiedziała Pelagia. – Patrzyłam bratu Antipie w oczy, nie łże. Opisał, co widział, niczego nie dodał. Przewielebny poruszył brwiami, hamując niezadowolenie. Odrzekł powściągliwie: – Specjalnie tak mówisz, żeby mnie podrażnić. W żadne widma nie wierzysz, niby to ja cię nie znam. Połapał się jednak od razu, że wpadł w pułapkę zastawioną przez chytrą pomocnicę, i pogroził jej palcem: – Aha, ty w tym sensie, że on sam wierzy w swoje brednie. Zamajaczyło mu się coś, co się naukowo nazywa halucynacją, i wziął to za rzeczywiste wydarzenie. Tak? – Nie, ojcze, nie tak – westchnęła zakonnica. – To jest człowiek prosty, byle czego niewygadujący, czyli, jak w liście piszą, „do czczych ziemskich marzeń nieskłonny”. Takim ludziom halucynacje się nie zdarzają, za mało w nich fantazji. Ja myślę, że jemu się rzeczywiście ktoś objawił i mówił z nim. A poza tym – nie sam tylko Antipa tego Czarnego Mnicha widział, są przecież i inni naoczni świadkowie. Cierpliwość nigdy nie zaliczała się do zalet gubernialnego archijereja i sądząc po purpurze, która zalała wysokie czoło i policzki Mitrofaniusza, teraz była już wyczerpana. – A o sugestii zbiorowej, której przykładów tyle jest po klasztorach, zapomniałaś?! – wybuchnął arcypasterz. – Pamiętasz, jak w monasterze Maryjskim siostrom bies zaczął się objawiać, najpierw jednej, potem drugiej, a potem wszystkim innym? Opisywały go ze wszystkimi szczegółami i słowa jego powtarzały, których zacne mniszki nie miały jak poznać. Samaś mi przecież wtedy radziła lekarza od chorób nerwowych i psychicznych do klasztoru posłać! – To było całkiem co innego, zwykła babska histeria. A tu świadectwo dają rozważni starcy – zaoponowała mniszka. – Niespokojnie jest w Nowym Araracie i dobrze to się nie skończy. Już nawet do Zawołżska doszły słuchy o Czarnym Mnichu. Trzeba by się zorientować. – W czym się zorientować, w czym?! Czy ty naprawdę w przywidzenia wierzysz? Wstydź się, Pelagio, toż to zabobon! Święty Wasilisk już osiemset lat temu ducha wyzionął i nie ma po co wokół wyspy po wodach żeglować, głupawych mnichów straszyć! Pelagia ukłoniła się z pokorą, jakby uznając pełne prawo biskupa do gniewliwości, ale w jej głosie pokory było niewiele, a w słowach to już zupełnie. – To, ojcze, przez ciebie męskie ograniczenie przemawia. Mężczyźni w swoich ocenach zbytnio zdają się na wzrok, kosztem pozostałych pięciu zmysłów. – Czterech – nie omieszkał poprawić Mitrofaniusz. – Nie, władyko, pięciu. Nie wszystko, co jest na świecie, można uchwycić wzrokiem, słuchem, dotykiem, węchem i smakiem. Jest jeszcze jeden zmysł, bezimienny, dany nam po